Moim zdaniem III (7) – Pieniądze i miłość. Walentynki
Jestem z połowy XX wieku, więc moja młodość zdarzyła się dawno. Pamiętam, że miłość była dla nas wiernością pewnych wartości. Chodzi o takie wartości jak rodzina, Bóg czy praca. Owszem była uczuciem, ale jakby kontynuacją uniesienia, jakie daje sztuka czy religia, które także opierają się na uznaniu wartości. Gubiła się w niej przez to indywidualność człowieka, a znaczenia nabierało „my”. Dziś jest inaczej. Miłość jest konsekwencją pozytywnej oceny partnera, jego wykształcenia, zasobności, kultury. Rynek przejął nadzór nad jednostkami. Przez to do partnera odnosimy niegdysiejsze wartości społeczne, chcemy by był tolerancyjny, wyrozumiały, egalitarny czy sprawiedliwy.
Drugie co mnie uderza we współczesnej, urynkowionej miłości to fakt, że powszechne jest przekonanie, że należy się każdemu. W mojej młodości miłość była elitarna, nie każdy miał na nią szanse. Przeszkodą była niepełnosprawność, starszy wiek. Obecnie głosimy swego rodzaju populizm uczuciowy – każdy może kochać.
Urynkowiona miłość ma cenę, jest kosztowna. Ekonomiści obliczyli, że miłość kosztuje więcej kobietę niż mężczyznę. Nawet jeśli on płaci za kolację, to ona i tak wydaje więcej na przygotowanie się do kolacji.
15 lutego 2021 r.
Bartłomiej Kozera