Na mojej działce (II) 22 – Okolice malin

„Wpuścić w maliny” znaczyło w mojej młodości tyle, co oszukać kogoś, omamić. –Wpuszczacie mnie w maliny – mówiło się, gdy informacja była zbyt odlotowa. „Jeść maliny” z kolei to być tym oszukanym, nabranym na coś. Słowem w mojej młodości maliny nie miały dobrych notowań. Teraz jest inaczej. Nie chcę licytować, które owoce są najsmaczniejsze, bo to sprawa indywidualna, ale maliny zajmują w hierarchii wartości smakowych bardzo wysokie miejsce. Łączą w sobie wszystkie cechy dobrych owoców: lekką słodycz, soczystość i niezmierną delikatność. Całe szczęście, że sezon na maliny obecnie trwa dość długo. Od czerwca do jesieni.

Mój działkowy maliniak to raptem dziesięć krzewów. Jednak w sam raz na nasze potrzeby. Codziennie zrywamy porządną garść tych owoców. Tak w ogóle to na działce już się można wyżywić. Z warzyw są pomidory, ogórki, kalarepa. Z owoców śliwy, borówki, pierwsze jabłka i oczywiście maliny. Na wiosnę podziwiałem działkę, pasłem oczy pięknem kwiatów. Teraz podziwiam ile to smacznych rzeczy na niej rośnie.

Tak niedawno sadziłem malinowe krzewiny, a już są owoce. Mam  również w pamięci pierwsze oznaki wiosny, początek sezonu, a tu już powoli zbliżamy się do jego zakończenia. Mój ogród szykuje się właśnie do dni działkowca. Błogosławiona młodość, kiedy czasu było pod dostatkiem. Każdy młody człowiek jest paniczem, gdy idzie o czas, ma pod dostatkiem tego dobra, więc je trwoni. Na starość stajemy się żebrakami. Każda godzina jest wyrywana. Przekleństwem wieku starszego jest właśnie notoryczny brak czasu. Przecież maliny sadziłem przed chwilą. Pamiętam, jak  niedawno nawoziłem glebę, kupowałem sadzonki.

Nazwy kwiatów jakoś trzymają się mojej głowy. Może dlatego, że przechodząc obok tego czy innego kwiatu, nazywam je, utrwalam nazwy. To werbena, a to przegorzan, a tamten to moja ulubiona gazania. Natomiast jakie odmiany malin posadziłem, tego już nie pamiętam. Miały być różne, by owocowały przez cały sezon, ale wyszło inaczej. Owocują razem.

Jeszcze mnie czekają węgierki na działce, a z kwiatów zmieniający właśnie barwy    rozchodnik,  marcinki i astry, i zaczną opadać liście. Głupotą jest przeżywanie tego, czego jeszcze nie ma. To prawda, a ja zaczynam już popadać w jesienny stan nostalgii. Ganię się za to. Niby jestem optymistą, ale jesienne stany przyrody wywołują we mnie melancholię. W młodości było inaczej. Na dworze było zawsze tak, jak w moim sercu, czyli wieczna wiosna. Teraz w moim sercu jest tak, jak na dworze. Gdy tam pada, to i w sercu słota. W sercu jest słonecznie tylko  niekiedy, wtedy gdy dni są słoneczne. To druga cecha starego wieku. Ta zależność od pogody.

Choć nie można narzekać. Młodość przemija, dorosłość przemija, a starość nie przemija. Nareszcie mam coś trwałego. Poza tym, tyle razy słyszałem życzenia stu lat a teraz, gdy tego dożywam, gdy życzenia się spełniają mam nie być zachwycony? Wszak największym pragnieniem zawsze było, by się życzenia spełniły.

 Czy nikogo nie wpuszczam w maliny…

Bartłomiej Kozera