Na mojej działce (III) 6 – Dobry sąsiad
Sąsiad działkowy to ktoś zupełnie inny niż sąsiad w bloku. Z tym w mieszkaniu nic mnie – poza wspólnymi ścianami – nie łączy. Pracujemy poza domem, w różnych miejscach, a w mieszkaniu tylko odpoczywamy. Każdy w swoim robi to, co mu najbardziej służy. Kiedyś, gdy nie były jeszcze rozwinięte usługi, sąsiad – szczególnie „złota rączka” – był pożądany, bo pomógł czy choćby doradził, ale teraz wszystko jest na telefon. Rozwój usług podciął dobrosąsiedzkie stosunki w bloku. Na działce jest inaczej, bo działka to miejsce pracy. Wykonujemy te same czynności, w tym samym mniej więcej czasie, więc podpowiedź bardziej wtajemniczonego jest wskazana. Niekiedy wykonywane prace przekraczają nasze możliwości, więc potrzebujemy fizycznej pomocy. Niekiedy tylko duchowego wsparcia.
Idea sąsiedzkiej pomocy bierze się z potrzeby bycia użytecznym. A to ma bardzo głębokie korzenie. Człowiek nie chce umrzeć cały, chce zostawić ślad swojego istnienia. To nie zależy od tego, czy i wierzy w zapowiadaną nieśmiertelność osobniczą, czy nie wierzy. Każdy z nas wie, że wyniesie się z tego świata, więc chce by go tutaj dobrze pamiętano. By ta śmierć nie była natychmiastowa. Stąd potrzeba zostawienia śladów naszego istnienia poprzez efekt naszych działań, a w ostatecznym rozrachunku pragnienie by dobrze nas wspominano wtedy, gdy nas nie będzie. By w ogóle zauważono nasz brak.
Bycie nieużytecznym, niepotrzebnym to skazanie siebie na niepamięć. Bronimy się przed tym, więc sąsiad chętnie podleje nam warzywa, gdy wyjedziemy na wczasy, pomoże ustawić kołki do pomidorów, jeśli jesteśmy słabą istotą, podpowie, podeprze na duchu. A ponieważ sąsiedztwo oparte jest na wzajemności, więc jest trwałe. Polega ono na ustawicznej wymianie usług. To ciągłe wzajemne wspieranie się. Stąd życie na działkach może być przyjemne z tego, społecznego punktu widzenia. Dobry sąsiad to niemal przyjaciel. Nie zapomnę dawnego sąsiada Jana. Gdy budowałem altanę stawił się bez wezwania ze słowami: widzę, że muszę pomóc.
W związku z tym mieć nieużytego sąsiada to wielkie nieszczęście. Taki nie tylko nie pomoże, ale jeszcze przeszkadza. Z tym, że sąsiada można sobie wychować. Jak się wychowuje sąsiada? Aby to było w ogóle możliwe trzeba być przekonanym, że ludzie chętniej służą dobru niż złu. Trzeba mieć pewność, że ludzie zło czynią, bo są do tego przymuszeni, albo tak wychowani, a dobro czynią z własnej woli. Jeśli ożywiają nas takie przekonania, to każdego sąsiada można wychować. Również nieużytego. Choć to wymaga czasu. Trzeba zacząć od pochwał tego, co jest autentycznie dobre na jego działce. Nikt tak dobrze o nas nie myśli, jak my sami. Dla siebie jesteśmy wyrozumiali. Toteż dajemy posłuch tym, którzy myślą o nas podobnie, jak my. Tacy się nam podobają, Wszystko wymaga pracy, także stosunki sąsiedzkie. Na miłość, czy choćby sympatię trzeba zasłużyć, nie ma nic za darmo.
18 kwietnia 2017 r.
Bartłomiej Kozera