Na mojej działce (III)14 – Działkowa alienacja

Gdy nadchodzą wakacje mamy kłopot dotyczący tego, jak się zachować. Wyjechać, gdzieś, czy zostać na działce? Kiedyś nie było z tym problemu. Zamykaliśmy wszystko na kłódkę i nie było nas przez trzy tygodnie. Teraz jest inaczej. Działki nam szkoda.

Czy coś się stało z nami czy z działką, czy z nami? I jedno, i drugie. Ona urosła, myśmy skarleli – tak brzmi odpowiedź. Zresztą ona rosła naszym kosztem. Jest jakby alienacją nas. Powstawała z naszych myśli, pragnień, marzeń. Rosła naszym wysiłkiem, naszą ciężką pracą, a teraz wzięła nas w posiadanie. Wywołuje przykre myśli o zniewoleniu, uzależnieniu. Uczyniliśmy z niej wartość, którą musimy hołubić. Jesteśmy jak rodzice, którzy wielkim trudem wykształcili dziecko, które potem narzuca im swoje przekonania. Jak się objawia to wyalienowanie działkowe? Spróbuję podać kilka przykładów.

Po pierwsze, nie potrafimy tu wypoczywać. Nie jesteśmy w stanie rozłożyć hamak czy leżak i nic nie robić w ciągu jakiegoś czasu. Nie możemy tak postąpić przez wyrzuty sumienia. Musimy ciągle pracować, poprawiać, czyli ciągle ją doskonalić, w konsekwencji jednak ustawicznie zwiększamy jej nad nami przewagę. Gdy mamy gości, to wyrażając to oględnie, nigdy ich nie zatrzymujemy.

Po drugie, ciągle wydajemy na nią pieniądze. W każdym nowym mieście najbardziej nas interesują centra ogrodnicze. Tam wyszukujemy to, czego jeszcze nie mamy na działce, albo kupujemy to, co oryginalne. Nie przepuścimy żadnego święta kwiatów. A potem dopada nas to zmartwienie, gdzie posadzić tę nowość. Kącik warzywny coraz mniejszy. Podobnie kurczy się trawnik, za to pęcznieje część kwiatowa.

Po trzecie, działka jest przedmiotem ustawicznego naszego rozdrażnienia. Czy więcej posadzić tulipanów, czy może irysów. A może by tak pójść bardziej w kierunku kwiatów jednorocznych. Więc każdego dnia z żoną mamy spory w rodzaju golono czy strzyżono?

 Nie będę mnożył przykładów naszego uzależnienia od działki, ale tak to w rzeczy samej jest. Więc nie wyjeżdżamy na wakacje, robimy jedynie krótkie wypady, a w sanatorium staramy się bywać w zimie.

 Najdziwniejsze jest to, że nam z tym dobrze. Choć nachodzą nas mroczne myśli: co dalej. Mamy około siedemdziesiątki, więc to pytanie jest na miejscu. Ale to część większej całości – co w ogóle z nami? Choć ja uważam, że to wielkie szczęście umrzeć, bo do znak, że żyliśmy. Jakże wielu nie miało szczęścia się narodzić, a nam się udało. Więc wrócimy tam, skąd przyszliśmy – do krainy wiecznie kwitnącej działki. Tylko, że nam się tam niespecjalnie spieszy.

12 czerwca 2017 r.                                                           
 Bartłomiej Kozera