Na mojej działce (4) – “Jesienna zaduma” – 1.10.2015 r.

Ranki są coraz chłodniejsze, zmierzch zapada coraz wcześniej, więc prace na działce prowadzimy z żoną w godzinach wczesno popołudniowych. Do zrobienia jest wiele. Usuwamy jednoroczne kwiaty, spulchniamy i nawozimy ziemię, by posadzić cebule tulipanów, narcyzów i krokusów. Choć przecież tak niedawno kwitły.

Trzeba także zlikwidować pomidory, a tak niedawno przecież je sadziłem. Czas szybko upływa. Coraz szybciej. Dla siedmioletniego dziecka rok to jedna siódma jego życia, czyli bardzo dużo. Taki rok trwa i trwa. Dlatego dzieciom czas się dłuży. Dla siedemdziesięcioletniego człowieka rok to jedna siedemdziesiąta jego życia. Bardzo mało. To znaczy, że każdy kolejny rok naszego życia trwa krócej, coraz szybciej pędzi ten pociąg do stacji końcowej. Mam takie wrażenie, że ja ciągle tylko sadzę i likwiduję pomidory.

Druga myśl, jaka przychodzi mi do głowy jest trochę inna. Na uczelni każdego roku mam wykłady dla studentów w tym samym wieku. Na działce wykonuję wciąż te same czynności. Czy nie można trwać w przekonaniu o niezmienności świata, albo przynajmniej o jego cykliczności? W cykliczność przemian bardzo długo wierzono i w to, że będziemy wiele razy żyć. Dopiero myśl chrześcijańska wprowadziła czas liniowy i odmienną nieśmiertelność.

Tak niedawno kwitły śliwy, jabłonie, a teraz pora zbiorów. Jabłka w tym roku mamy marne, ale śliwy ładnie obrodziły. Nie stosuję oprysków, bo mam je za przekroczenie własnej kompetencji. W mojej kompetencji jest zniszczenie porażonych zawiązków, założenie opasek chwytnych na drzewach, ale chemia działa poza moją świadomością i wolą. Wiem, że jestem anachroniczny, ale nie wiem, czy to jest warunek myślenia ekologicznego. Chemia jest wygodna, ułatwia życie, ale czy ma sens? Rolnictwo oparte na chemii działa przeciwko naturze.

Jesień jest porą nostalgiczną. Te snujące się mgły, ten zmierzch lata, zmierzch czegoś jawnie dobrego, prowadzi do smutnych myśli. Czy nie jest tak, że szczęśliwi mogą być tylko ludzie prości, wolni od zadumy nad istnieniem, choć im tego szczęścia nie zazdroszczę.

A teraz zrywam śliwy i myślę o tym, jak to ojciec czas zabiera mi to, co dała matka natura. Czy można kochać takiego ojca?

Bartłomiej Kozera