Na mojej działce (II) 32 – Lecą liście
Jesienią robię się sentymentalny. Jesienią nachodzą mnie ponure myśli. Tak jest co roku. Zima mi po prostu nie smakuje. Kiedyś przywiązywałem duże znaczenie do swojego społecznego otoczenia. W nim się czułem dobrze lub źle. Przyroda mnie nie interesowała. Dzisiaj większe znaczenie ma otoczenie przyrodnicze. Wiosną dobrze się czuję, jesienią gorzej. Ale kiedyś chciałem się uczyć, więc umysłem reagowałem na ludzi. Dzisiaj reaguję zmysłami na przyrodę, na zmianę pogody, a to bólem głowy, a to stawów, to znów kości.
Lecą liście, nadciąga zima, a z nią zmiana liczby w kalendarzu. Przybędzie mi kolejny rok. To niby nie ma znaczenia, czy się ma lat siedemdziesiąt jeden czy dwa, ale ogólna wymowa liczb jest jednoznaczna. Meta się znowu o parę centymetrów przybliżyła. Śmierć mnie nie przeraża. Wielu mi bliskich jest z tamtej strony życia, więc tę konieczność rozumiem. Tak jak kiedyś zająłem czyjeś miejsce rodząc się, tak teraz muszę ustąpić komuś miejsca. Tym bardziej, że w pewnym sensie już umarłem, mianowicie w sensie zawodowym, ot przeszedłem na emeryturę. Pozostało mi jeszcze kilka śmierci, aż przyjdzie ta ostatnia, ta biologiczna. Rodzenie polega na nabieraniu funkcji, na uspołecznianiu. Umieranie na ich oddawaniu. Umrzemy naprawdę wtedy, kiedy nic nas nie będzie interesować. Nie tylko świat, ale i dom. Póki co nie jest tak źle. Póki co wiele rzeczy mnie ciekawi, wiele denerwuje.
Śmierć nie jest straszna. Platon w jednym z dialogów (bodaj w „Fedonie”) mówi tak: są dwie możliwości – jedna taka, że jest to wieczny sen, w czasie które nic się nie śni. To miła możliwość. I druga, że potem spotkamy bliskich. Też miłe. W sumie to co nas czeka nie jest straszne. Samo odchodzenie, umieranie – czyli ten ostatni etap życia – budzi opór. Bo można nagle zgasnąć jak żarówka lub skwierczeć jak świeca. Nie my wybieramy. Każdemu się marzy sytuacja żarówki.
Czy lecą liście dlatego, że nadciąga zimno, czy dlatego, że była susza? Czy dlatego umieramy, że mamy wiele lat, czy też dlatego, że chorujemy? Przez wiele wieków śmierć była traktowana jako konsekwencja życia. Jednak obecnie uważa się śmierć za konsekwencję choroby. Obserwuję rezultaty tej zmiany. Ludzie, szczególnie starsi, zaczęli żyć wzorowo. Odżywiać się wedle miary. Spacerować wedle miary. Codziennie wcześnie rano wychodzę na spacer. Kto mi towarzyszy? Wyłącznie moi rówieśnicy lub starsi. Młodzież śpi. Ma czas.
Lecą liście, lata. Nikt nie wie ile jeszcze mu zostało. Tym niemniej trzeba żyć tak, jakby to się miało wydarzyć jutro. Być gotowym. Nie dać się zaskoczyć. Nie udawać nieśmiertelnych. Owszem, życie jest dobre. Ale przecież wszystko co ma początek musi mieć kres. Już powoli się do tego gotuję. Śmierć to kompletne zapomnienie, a ja zapominam już w dużej mierze. Potem wystarczy postawić mały krok. Tak myślę.
Żegnam do wiosny. Zapadam w zimowy sen intelektualny.
Bartłomiej Kozera